Strona:Wybór nowel (Wazow) 104.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

chwilą znieważali się wzajemnie, a teraz taka czułość!
Zaczął więc podsłuchiwać.
Rozmowa toczyła się około wycieczki, którą obie rodziny zamierzały urządzić w najbliższą niedzielę do Górnej-Bani; potem zaczęto mówić o wyniku sprawy.
— Sąd długo się zastanawia — mówi obrońca Zargowa, spoglądając na zegarek — tak, jakby miał wydać wyrok salomonowy. Cokolwiek bądź, ja wygrywam. Wy idziecie do kasacyi, prawda?
— Naturalnie — odpowiada mu obrońca strony przeciwnej.
— Że ten proces był do przegrania we wszystkich instancyach, wiedziałem o tem z góry, przyjmując go. Ale ja nie zrażam Jordanowa... Bo i na co? Jeżeli jabym go nie wziął, to kto inny przyjąłby go... Teraz jest nas tak wielu w stolicy, że gdy rzucisz na psa kamieniem, to trafisz w adwokata. Podziękuj-że mi za dostarczenie ci pewnej wygranej, no i dobrze zapłaconej, czyż nie tak? — mówił obrońca Jordanowa.
— Tak mówi z chytrym uśmiechem drugi — to dla mnie; potem przyjdzie kolej na ciebie, że i ty oskubiesz tłustą gąskę, bo i twoja i moja mają dosyć pierza, nie mamy się co żalić.
— Ten nikczemnik ma słuszność — przynajmniej co do mnie — wyszeptał z goryczą Zargow.
— Ale, ale, słuchaj-no, mój klijent żąda — podjął obrońca Zargowa — ażeby wytoczyć proces kryminalny przeciw twojemu?
— O oszczerstwo? wiem, wiem, on niema dostatecznych dowodów, on przegra...
— I ja o tem nie wątpię... Ale on się wścieka z gniewu...
W takim razie poradź mu, niech wytoczy ten proces. Doskonała sposobność do poskubania jeszcze mojej gąski.