Strona:Wybór nowel (Wazow) 138.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

kolacji, wsparty na stole, palił cygaro, zamyślony i wpatrzony w gwiaździsty nieboskłon.
— To ty, doktorze, żądasz, aby cię jutro obudzono wcześnie? — zapytała jego żona, blondyna o pełnych kształtach, miłej powierzchowności, z łagodnem wejrzeniem, oddając najmłodsze dziecię uśpione służącej.
— O szóstej rano, koniecznie.
— A dlaczegóż to tak?
— Mam do wykonania ważną operacyę żonie Szandowa.
I opowiedział jej, o co idzie.
— Czy masz nadzieję ocalić ją?
— Żadnej, ona jest beznadziejna, jej godziny są policzone.
Żona popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
— Po cóż więc ta operacya? Dlaczego napróżno wdajesz się w takie okropności?
— Niech i tak będzie — Doktór na to. — Ale to moje rzemiosło. Ja żyję z praktyki lekarskiej, a nie z sentymentów. Jakież będzie położenie lekarzy, jeżeli odmawiać będą leczenia, dziś jednemu, bo i tak wyzdrowieje bez ich pomocy, jutro drugiemu, bo i bez ich lekarstwa nie umrze, innego dnia trzeciemu dla tego, że umrze tak z ich operacyą, jak i bez niej. Nasze dzieci musiałyby umierać z głodu. Czy od Pipewa przyniesiono dziś rachunek?
— Tak, za garnitury do okien: 500 franków!
— Mając właśnie na myśli ten wydatek, ułożyłem się z Szandowem, że wykonam operacyę za 500 franków. Ona i tak umrze! On dał mi formalne zobowiązanie.
Mówiąc to, doktór Czirykow pieścił rumianą buzię dzieciny, którą Wakarelka trzymała na ręku.
Żona wyszła z pokoju, przeto nie dosłyszała ostatnich słów jego.


∗             ∗