Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

95
SFINKS.

jącą się złotą, w białych niegdyś pończochach i trzewikach z klamrami stalowemi — miał minę wesołą, radą sobie a uroczyście głupią.
Ten wyraz głupstwa w oczach bladych, spłowiałych, ustach uśmiechem wykręconych, w nosie trochę zadartym, a jak u cwejnosa rozbitym w końcu na dwoje, w brodzie przeciętéj rowem, i w mince bez powodu czasem dumnéj niby lub zamyślonéj głęboko, dobitnie się malował. Cały boży świat żartował sobie z Szyrki, który pomimo tego nigdy się nie opatrzył, iż był szyderstwa celem, że zawsze i wszędzie drwiono sobie z niego. Dla niższych nieco był nielitościwie grubiański, srogi, a tém sroższy, że głupi, nie wiedział więc gdzie i z kim jak mu być należało.
Kiedy czasem ukazał się na publicznéj przechadzce z laską o gałce kościanéj, z pudlem faworytem misternie wystrzyżonym na lewka i pełną satysfakcyi miną, wszyscy spotykający odwracali się patrząc na niego, i uśmiechali z zadowolenia, tak wybornie był śmieszny. Znajomsi zatrzymywali go częstując tabaczką i poddrwiwali rozmawiając. On wszystko, co go spotykało, brał dobrodusznie za wyborną monetę, za dowody życzliwości i przyjaźni powszechnéj. Utrzymywał nawet czasem, że mało było ludzi równie kochanych i powszechnie lubionych, mało kto mógł się poszczycić taką jak on liczbą przyjaciół. Miał się w duszy za człowieka pełnego przymiotów towarzyskich, za zjadacza serc.
W stosunkach z płcią jeszcze naówczas zwaną piękną, pan Athanazyusz (takie nosił imię umyślnie na usz zakończone) był téj wyszukanéj grzeczności francuzkiéj, śmiesznéj i przesadzonéj, któréj przykłady pozostały nam jeszcze w niedobitkach XVIII-go wieku