Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

97
SFINKS.

aby się starał większe dzieła przedsiębrać. Szyrko posłuszny, rozmarzony, począł zuchwale rysować, malować i biskupiemi pochwałami ludziom oczy mydlić. Biskup pękał od śmiechu, kupował roboty, pokazywał przyjaciołom te twory nieuprawnego talentu, a tymczasem Szyrko doprawdy trochę się poduczył. W końcu nabywszy przy innych malarzach mechanizmu, którego głupcy zawsze najlepiéj nabyć mogą, kontentując się robotą portretów i kopiami dosyć wiernemi, a często po chińsku nawet plamy wzoru odtwarzającemi, Szyrko pomieścił się w rzędzie malarzy. Głośno o tém zawsze mówił, że go ksiądz biskup protegował, i bardzo się tém przechwalał. W istocie krom zupełnie nieznających się, wszyscy śmieli się z Szyrki; a tłum za to miał go może w dobréj wierze za wielkiego artystę. Biskup i jego otaczający, gdy Szyrko przyniósł obraz z jakiego sztychu bardzo znanego zrobiony i pokolorowany niezgrabnie, mieli upodobanie unosić się nad kompozycyą. On przyjmował wszelkie pochwały dobrodusznie, dumnie prawie, z uśmiechem udającym skromność, któréj wszakże potrzebę wywyższając się zrozumiał. Sam sobie nieraz jednak zmuszony był powtarzać:
„Ktoś z nas dwóch musi być głupi, ale to pewna, że nie ja.
Szyrko miał roboty w mieście: portretował stare baby, otyłych panów burmistrzów, kupców i bogatych mieszczan, pragnących potomności podać nos czerwony lub obwisłe policzki. Czasem trafiało mu się, że zamawiano obraz do jakiego wiejskiego kościoła. Naówczas szukał sztychu w tece lub obrazu podobnéj treści i najbezwstydniéj przemalowywał mutatis mu-