Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

99
SFINKS.

piéj nie maluje człowieka nad te rozmysły pierwszy raz z potrzeby wylęgłe.
— Czego ja go uczyć będę? Jak? Oczywiście trzeba mu dać coś rysować. Uchowaj tylko Boże przez okno! Tego potrzeba surowo pilnować. Najprzód będzie rysował ze sztychu, potém z natury, potém farby trzeć go nauczę; a nareszcie jak postąpi, i malować. Najważniejsze to mieszanie farb i trzymanie pendzla, rysunek jako tako zawsze się znaleźć musi, tyle ich po świecie! Co się tycze natury, ta tylko dawnym początkowym malarzom była potrzebna; teraz weszła już w sztukę ile jéj się może zmieścić, i pod panowaniem jest naszém. Co nie zmieściło się, tém gorzéj dla natury, musi zostać na stronie. Znamy teraz naturę na palcach, i możemy się wybornie obejść bez żywych wzorów. Wzięliśmy dla siebie co było do wzięcia a z reszty kwita. Tak, najważniejszy cień a farba. Przecięż trzeba mu będzie dać co rysować: pożyczę sztychów u Batrani’ego, niech się pastelem, kredą i tuszownikiem z niemi mierzy tymczasem. Ja sam nie rysowałem prawie nic, a przecięż wyszedłem na malarza. Biskup mówi zawsze: „Przeniuchałeś waszeć, że koloryt to grunt!” a ksiądz biskup zawsze ma racyę; któż by ją miał, gdyby nie on? Tak bo jest, tak jest! ostatni nawet mój obraz do łez go rozczulił, powtarzał ciągle: „Co za ekspressya! jaki wyraz!” udawał tylko, że się śmieje (dla decorum), ale widziałem łzy w oczach.
Gdy Athanazyusz duma tak, Jaś nareszcie nadjechał.
Szyrko, który nigdy w życiu ani się uczył, ani nauczał, poczuł się nagle mistrzem, dostawszy ucznia, i postanowił zacząć od wielkiéj srogości, usiłując najprzód natchnąć chłopca zbawiennym strachem. „Strach,