Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

102
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

cyanna, u lokatorów na dole mieszkająca, prała mu bieliznę i gotowała kawę. Tłusta, czerwona i wesoła ta Maritorna, w wielkich była łaskach u malarza, który się z nią nie spotkał, żeby jéj nie wyściskał. Nie zdawała się ona wcale odstręczać tém, ani gniewać za natręctwo z jego strony; odchodziła fartuch trzymając u gęby, śmiejąc się i poprawując włosów, że aż na dole piosnkę jéj i śmiech często słychać było. Maciek, wisus w całém znaczeniu tego wyrazu, okradał pana, płatał figle wszystkim, umiał się wyłgać i wylizać z każdéj psiéj sztuczki swojéj, latał po nocach, ale doskonale udawał zaspanego, choć ledwie się na swym barłogu wyciągnął. Był to istny narzeczony szubienicy.
Pan Szyrko, jakeśmy wyżéj mówili, malował najczęściéj portrety, rzadziéj obrazy kościelne i t. p. Ale wcale niewiele w ogólności miał zajęcia, a że płatny był też skromnie, nie wiadomo jak się utrzymywał i czy zbierał co na starość. Miano go przecięż za człowieka wcale rządnego i zamożnego, chociaż tajemnicy kuferka i staréj szkatułki nikt nie wiedział. Życie jego, prócz wieczoru, widne było jak na dłoni. Wieczorem wychodził, ale Maciek nawet, mający własny w wyszpiegowaniu interes nie wiedział dokąd i po co; powracał czasem o północy, czasem późniéj lub nad rankiem, wesół, śpiewający, albo wściekle gniewny i rozjadły. Niekiedy rzucał laskę w jedną, kapelusz w drugą stronę, i nieruchomy padał na swe łożysko; czasem znowu otwierał kuferek, coś w nim składał i zamykał. Maciek jeszcze był nic nie wyszpiegował, ale się wielu rzeczy domyślał; Maritorna kręciła głową, nie wiedząc jak sobie te peryodyczne zaćmienia tłómaczyć.