Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

104
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

panowała podówczas i po pałacach, i po smrodliwych domowstwach, gdzie ludzie sterani ogrywali łatwowiernych a namiętnych głupców. Pan Szyrko był dla tych przemyślnych rycerzy wyborną krówką, jeśli się godzi użyć tego wyrażenia. Wydajali z niego co tylko miał, a on z metodycznością machiny ciągnął się do nich co wieczór ze zwykłym swoim podatkiem. Wstydził się jednak namiętności, i dla tego grał tylko tam, gdzie myślał, że go nikt nie zna (choć doskonale wiedziano, kto i co zacz był). Po solennéj przegranéj brał się do roboty, podsycając wenę butelką piwa stojącą zawsze pod krzesłem.
Jaś pracował w pierwszéj izbie.
Ale jakaż to była praca?
Nakazano mu wielkie, dość mizerne sztychy kopiować czarną kredą i starannie wycieniowywać, wykropkowywać, wylizywać, aby robota była o ile możności jak sztych. Sztych, to najczęściéj zdradzieckie tłómaczenie obrazu, tę stenografię myśli (czasem), uważano jeszcze wówczas za najwyższy prawie szczebel doskonałości w sztuce. I nie sztych Rembrandt’a, złożony z poplątanych misternie nici pajęczych, nie zamaszyste ryciny Callot’a lub naszego Gdańszczanina Falcka, nie sztych Dürer’a lub Marc-Antonia i t. p. ceniono, ale niedorzeczne, twarde, bezimienne jakieś blachy bez wartości, w których sensu, myśli i egzekucyi nawet mechanicznéj, coby linie pojąć dała, brakło. Szyrko zachwycał się, gdy sztrychy szły regularnie i krzyżowały się dając w pośrodku miejsce posadzonym punkcikom. Na to zwracał uwagę, gdy mu uczeń przynosił robotę. Tak się biedny Jaś uczył. Ale ani pan Szyrko, ani niedorzeczne wzorki jego nie potrafiły zepsuć, zniszczyć tego uczucia idealnéj piękności,