Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

107
SFINKS.

waler Athanazyusz, bo pieniądze zakopał tak, że ich ani synowiec, ani kapituła w kamienicy zajmowanéj przez niego lat dwadzieścia pięć, znaleźć nie mogli. Jedyny więc spadek po kanoniku, który składały dwie stare sutanny, brewiarz tłusty i lichtarz, przyniosły coś prawemu dziedzicowi; księgi poszły na korzyść obcemu zupełnie. Dwa lata grzebał się w nich Jan tajemnie, dwa lata uczył się na nich i czytał.
Wielkie zdolności dopełniały mu czego w książkach brakło, co tylko ludzie, towarzystwo i ustny wykład dać mogą. One wiązały te ksiąg głosy tak często sprzeczne, tak niezgodne z sobą, tak dziwnie się sprzeczające jak dwie kamienne maski u drzwi starego domu.
Wszakże nauka, wiadomości i pojęcia, których nabrał Jan, walcząc z tysiącem zawad, nosiły cechę książkowego pochodzenia swego. Pojmował on świat, jak pojmują ci, co tylko w książkach widzieli życie — w sposób całkiem idealny. Wszystko tajemne, przechodzące, przypadkowe, znikome, brudne, co się w dawnych księgach nie mieściło, nie rachowało dawniéj w bycie (choć tak wielką gra w nim rolę), pozostało obcém Janowi. Świat wiec wyobrażał on sobie dalszym ciągiem historyi greckiéj i rzymskiéj, sceną bohaterów, igrzyskiem fatalności heroicznéj, łożyskiem olbrzymiém, teatrem wielkich zwycięztw. Komedya życia pozostała mu nieznaną, tajną, niepojętą; tragedyę tylko, epos i kawałki dramatu wyczytał w księgach.
Dla dziecka, któremu groziła przyszłość bez opieki, takie pojęcie świata było wielką klęską, było zatajeniem wszystkich przepaści i zasadzek. Wiara w dobre była w nim główną; o złém wiedział, ale o złém, co