ważniejszych rzeczach w świecie, mierząc się z niemi nie siłami ale żądzą ich poznania. Dzwony kościołów odzywały się w dali; pana Szyrki nie było w domu; Maciek uciekł urwiszować na ulicy; a śpiew chrapliwy Maritorny rozlegał się po wilgotnych dolnych mieszkaniach, fałszywy, cierpki, bez wdzięku. W ulicy skrzypiały koła bryk ładownych, wlokących się do miasta. Nagle głos malarza, czyli jak go tam zwano pospolicie kawalera Athanazyusza, suchy jak dźwięk grzechotki stróża nocnego, odezwał się w dole, rozległ potém dobitnie nawoływając:
— Jan! Jan! Janek!
Jaś wybiegł naprzeciw.
— Gdzie byłeś?
— Tu na galeryi.
— Czemu nie w stancyi?
— Ciemno już.
— A klucz?
— Oto jest.
— Daj go i bywaj zdrów.
— Jak to? spytał chłopiec, nie mogąc zrozumieć nagłego pożegnania.
— Tak to, żeś powinien w rękę mnie pocałować i ruszać do licha.
— Ja? ale cóżem winien?
— Winieneś za kwartał utrzymania.
— Spodziewam się, że JW. kasztelanic...
— Wieczne mu odpocznienie! rzekł obojętnie malarz. Nie zapłaci, bo umarł.
Jaś schwycony nagle tą wiadomością rozpłakał się tak bardzo, że musiał się oprzeć o ścianę, aby nie upaść. W oczach mu się zaćmiło, nie wiedział co począć z sobą. W jednéj chwili przemknęło mu się
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/118
Ta strona została skorygowana.
110
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.