je pożądaném, gdy ilekroć jéj użył, zawsze go wiodła ku zgubie, gdy znużony padał, nie wiedząc co począć z sobą. Naówczas z rozkoszą wyrzekł się kierunku życiem i zdał je w ręce starszego, jako lekarza duszy; z rozkoszą oddzielił się od świata zawodów, walk, czczego już dla niego na zawsze.
W wiekach wiary wszyscy dzisiaj kończący samobójstwem moralném lub cielesném, których boleść upadla lub zabija, szli w zacisze klasztorne, rozdmuchać w sobie ostatnią, zawsze na dnie tlejącą iskierkę religijnego uczucia, aby się ogrzać przy świętém, od niéj roznieconém ognisku. Dawniéj klasztor istotnie był portem, dokąd nie zawiewały wiatry ani burze świata, gdzie słodka dla skołatanych, jednostajna cisza, długie lata w chwilę niepostrzeżoną zmieniała. Tak go pojmowali założyciele zakonów wielu, takim go czynić były powinny istotne potrzeby natury ludzkiéj. Że mogły się klasztory stać schronieniem próżniactwa, nic przeciw ich użyteczności, jako przytułku skołatanych życiem, nie mówi. Wszystko na świecie ludzie zepsuć umieją, i wszystkiego nadużyć.
Nie wiem czemu, ja także lubię ciszę klasztorną i nie minę, gdy mogę, żadnego z tych starych mieszkań pustelniczych, nie zaczerpnąwszy w nich spokoju, jak się czerpie u cichego źródła chłodną i orzeźwiającą wodę dla ust spieczonych podróżą. Dotąd jeszcze stare nasze klasztory tchną dawnym spokojem.
Lat temu kilka przejeżdżałem przez małe w naszéj staréj, poczciwéj Litwie miasteczko (nazwisko pozwólcie mi zataić, jak ja pozwalam wam je zgadywać), miasteczko, u którego przedmieścia, w pewném od wrzawy mieszczańskiéj i rynkowéj oddaleniu, wznoszą się białe i czerwone mury kapucyńskiego klasztoru i kościoła.
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/12
Ta strona została skorygowana.
4
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.