Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/125

Ta strona została skorygowana.

117
SFINKS.

przód, żeby miał czas żonę uprzedzić i wymódz na niéj zgodzenie się na twoje przyjęcie; powtóre, żąda, abyś mu za chleb i za naukę czasem trochę w domu posłużył.
— Muszę i będę, rzekł smutnie Jan.
— Chodź więc ze mną, Janie! zawołał Wawrzyniec. Zostaw węzełek u Adama, ubierz się w co masz najlepszego i ruszajmy.
— Lepsze! to jedyne co mam, odpowiedział Jan: nie mogę go odmienić.
— Idźmy więc i tak, poczekasz na mnie w ulicy, a ja pójdę wprzód oznajmić cię malarzowi.
W milczeniu zeszli ze wschodów, wysunęli się w ulicę, a Jan skłonił się i pokląkł na chwilę w Ostréj Bramie, téj świętéj relikwii wiszącéj na piersi miasta. Powoli postępowali daléj, mijając stary opalony ratusz, opiewany przez Jachimowicza, mury jezuickie, aż do Zamkowéj ulicy. Tu w jednym z kanoniczych domów stał na tyłach Batrani, zajmując dosyć obszerne mieszkanie. Był to jeden z ówczesnych lepszych malarzy, lecz skromny i okolicznościami domowemi spętany, wspomnień po sobie niewiele zostawił.
Rodem Włoch z Florencyi, młodo wyszedł z kraju, z tém przekonaniem często cudzoziemcom właściwém, że na wschodo-północy znajdą chleb, bogactwo, sławę, wszystko, czego im w ojczyźnie braknie. Ale jak bardzo wielu, zawiódł się Girolamo Batrani. Szedł pełen nadziei, i wpadł w tę samą kałużę, którą mu los gotował w ojczyźnie, od któréj uciekał z Florencyi. Batrani był jednym z najlepszych uczniów ostatnich malarzy, co tradycye szkoły dawnéj florenckiéj zachowali. Studya jego młodości tradycyonalnym szły porządkiem. Przechodził z malarni do malarni, z początku chłop-