Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

119
SFINKS.

medyceuszowskie, tak się czuł małym, tak nieudolnym, że i drugich o nikczemności swéj przekonał, i sam wolał szukać losu za granicą, niż w kraju swoim, gdzie nie spodziewał się zrównać nigdy z wielkimi nieśmiertelnymi XVI wieku, a ciągle musiał być z nimi porównywany. Wyszedł więc; ale to, co mu szkodziło w ojczyźnie, szkodziło wszędzie: mała cena, którą do prac swych przywiązywał, lekceważenie siebie i wiecznie nierada sobie tchórzliwość, nie dawała drugim poznać się na jego wartości. Ludzie najczęściéj są łatwowierni do śmieszności, a gdy im kto powie: „Jam wart niewiele,” biorą go za słowo. Mierność szumnie się przechwalająca i wskazująca każdy swój krok jako arcydzieło, zyskuje poklaski i wzięcie powszechne.
Rzadki niepodległy i silny umysł inaczéj potrafi ocenić człowieka, niżeli on sam siebie ceni. Ale o to jak trudno! Batrani był zapału pełen jak dziecię nieodrodne Południa, jak dziecię Florencyi; łzy mu w oczach stawały, gdy przypominał sobie owe Bramy Raju, owe arcydzieła, gdy zagorzały mu żywemi blaski w duszy wspomnienia dzieł Sanzia, Bartholomea, Michała Anioła, Caraccich. Czuł on głęboko ich piękność, a tak ślepo ich wielbił, iż sądził się prawie niegodnym trzymać pendzel, że ze strachem, niedowierzaniem, boleścią i nieufnością, jakby zmuszony tylko brał się do roboty, porównywając ją potém w myśli do swoich ideałów. W każdéj robocie własnéj tyle znajdował wad, tyle słabości i błędów, iż wreszcie odpychał ją prawie ze wzgardą lub usuwał z bolesném westchnieniem!
Była to jedna z rzadkich dusz wzniosłych, co poj-