Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

128
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

szy poczciwego Adama, i już w kącie wielkiéj Batrani’ego malarni dumał nad przyszłością. Poczciwy malarz ukradkiem przyniósł mu trochę jedzenia, pogłaskał go po głowie, i nie śpieszył z daniem roboty, sam woląc się krzątać i siebie posyłać, niż w téj chwili uroczystego smutku oderwać od rozmyślań biedne dziecko, które już serce jego za swoje było przyjęło.
Nadzwyczajne zmiany zaszły wkrótce potém w domu malarza Batrani'ego. Jan, który zdawał się wziętym prawie przeciwko woli wszechwładnéj Maryetty, stał się jéj ulubieńcem widocznie. Malarz przypisywał to najlepszemu, złotemu, jak je nazywał, sercu Maryetty; inni ruszali ramionami. To pewna, że po najdroższym Michasiu, a daleko przed biednemi dziećmi malarza, stał uczeń w łaskach pani. Często ukradkiem rozwarłszy drzwi, Maryetta patrzała na pracującego ze łzą w oku. A łza, łza inna nad wylaną w gniewie, tak u niéj była rzadką! Ilekroć przemówiła do Jasia, to tak łagodnym głosem, tak drżącym, jakby się ona jego, nie on jéj lękać miał. Czasem zamyślona godzinę stała, wpatrując się w niego. O cokolwiek poprosił, uprzedzając życzenie, podsuwała mu. Michaś nawet nie miał prawa nad nim się znęcać, i nieraz burę oberwał, gdy wzorem braciszka i siostrzyczki chciał wyćwiczyć ucznia. Malarz przewidujący, jak źle Jasiowi musi być u niego, dziwnie się zawiódł, jak zwykle w domysłach i przeczuciach zawodzimy się wszyscy. Coś niepojętego przywiązywało Maryę do tego dziecka. Często gdy Jan sam jeden w malarni siedział skulony, rysując na kolanie z gipsów, wkradała się za niego, i cicho, łagodnie poczynała rozmowę z takiém wzruszeniem, jakby głos biednego chłopca znała