ca żądza młodości; było to silne wspomnienie niedokończonego szczęścia, co się dopominało praw swoich.
Jan tak był podobny do pierwszego jéj kochanka, do uwielbionego i nieodżałowanego młodych lat towarzysza, że Marya pokochała w nim nie nowego człowieka, ale swą dawną miłość.
Obojętność Jana, który wpół nie rozumiał czego od niego chciano, w pół nie chciał rozumieć, gdyż byłby w swém przekonaniu winien zdrady i podłości, gdyby choć jedném wejrzeniem stał się uczestnikiem uczucia niewywoływanego, natrętnego — obojętność ta zwiększała jeszcze zapał i niecierpliwość kobiety. Niezrażona zimném uszanowaniem Jana, podwajała oznaki przywiązania, ale napróżno, zawsze i ciągle napróżno.
Jan tylko nieustannie palony jéj oczyma, których wreszcie uniknąć nie mógł, uczuł budzące się w sobie uczucie, któreby może jeszcze długo w nim spało. Niepokój młodzieńczy, pragnienie nieopisane, tęsknota, zamyślenie, opanowywały go. Dokoła siebie szukał czegoś, jakby przeczuwał zbliżenie, jakby czuł oddech nadchodzącéj.
Naprzeciw małéj izdebki, którą rzadko we dnie, ale zawsze wieczorami i rankami zajmował Jan, wprost okna jéj wychodzącego na dziedzińce, był stary dom, nowemi budowlami tak objęty dokoła, że okna jego wychodziły w podwórzec rozciągającéj się kanonii, oddzielony murem tylko od podobnegoż podwórza domu, zajmowanego przez Batrani’ego.
Stara ta kamienica nieforemna, szara, mnóztwem