Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/149

Ta strona została skorygowana.

141
SFINKS.

czonym od losu, tym, co do ruchu życia świetniejszego mieszać się, ani nawet na ten ruch patrzeć nie mieli prawa. Im ciche schronienie i praca. Gołąbek jedyną był zabawką.
Mało miała staruszka znajomych i przyjaciół, bo nie widać było odwiedzających. Jeden tylko czasem stary, złamany, w polskim ubiorze z siwą głową dziaduszek, może daleki krewny, może młodych lat przyjaciel, czasem się tam ukazywał wsparty na łasce z gałką kościaną. Spędzał on wieczory śmiejąc się, jak to dawniéj śmiać się dobrodusznie umiano, ze staruszką i dziewczętami. One chodziły tylko do kościoła razem, rzadko po południu na przechadzkę. Znano je w okolicy mieszkania pod nazwiskiem siostrzyczek, bo jednakowo ubrano, bardzo do siebie podobne, uderzały i zajmowały każdego. Miały wielu jak Jan nieznajomych przyjaciół.
Staruszka regularnie opłacała za mieszkanie, żyła bardzo skromnie; jedna sługa najęta z miasta, kuchnią i całą zajmowała się posługą. Służąca, wypytywana nieraz przez ciekawych, na wszystkie zapytania odpowiadała: „Albo ja co wiem!“ lub ruszała ramionami, dając do zrozumienia, że wypytywać niebardzo było warto.
Raz stary Batrani zastał Jana siedzącego w oknie i tak zapamiętale wpatrującego się w niebieskooką sąsiadkę, że wchodzącego malarza nie posłyszał, nie postrzegł, nie przeczuł. Zbliżył się Włoch, spojrzał, postał chwilę z wyrazem litości na twarzy, i położywszy z wolna rękę na ramieniu chłopca, uśmiechnął się gorzko.
— Janie, rzekł powolnie do zarumienionego, schwytanego na uczynku chłopca: tyś już nie dziecko; po-