Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/155

Ta strona została skorygowana.

147
SFINKS.

jący w rozkoszach ciała, które się przebiorą, gdy rozkosze sztuki — nigdy. Sztuka jedna nieskończona i bezdenna. Sytości nie ma na dnie czary, bo dna nie ujrzysz tam nigdy... Janie mój, ale gdzież się podziejesz, co myślisz począć z sobą?
— Radź mi, ja nie wiem.
— Radzić, jabym ci radził... Jedno jest tylko na świecie miejsce dla poety, dla prawdziwego artysty, ale ty dziś przynajmniéj jeszcze nie zechcesz go, nie odważysz się w niém zamknąć. To jedno miejsce: klasztor. Wielka samotność, modlitwa, pogarda świata, cześć Boga podnosząca duszę, oddanie się sztuce bezwyjątkowe. Gdybym miał drugie życie, nie inaczéjbym niém rozporządził pewnie! Ale ty...
— Ja mam matkę, siostry w ubóztwie, którym winienem być pomocą.
— Tak; świat cię ściga, wszystko odrywać będzie! Obowiązki, moje dziecko, przedewszystkiém. Jesteś synem, bratem. Ale cóż poczniesz z sobą?
— Powrócę do matki.
— Dzielić się z nią nędzą i zwątpieniem. O nie! nie! jeszcze ci nie pora wracać; z czémże przyjdziesz?
— Gdzież pójdę?
— Pozostań w mieście, spróbuj sam zarabiać na życie, a ucz się.
— Zarabiać! lecz jak? Chceszże, żebym na zawołanie, dla pieniędzy, dla potrzeb brudnych, zniżał się do robot... do robot?
Batrani się uśmiechnął.
— Każdy tak czynić musiał, rzekł. Jest to jednym z warunków życia artysty, być niepoznanym i umęczonym przez głupstwo ludzi. Trzeba umieć być wyższym na