Jan się dopiero ocucił.
— A! żegnam panienkę! odchodzę, idę.
— Dokąd?
— O! daleko zapewne! do swoich, do matki.
— Ale zkądże to tak nagle?
— Nie mam już miejsca u Batrani’ch.
— Dla czego?
— Nie potrzebują ucznia.
— Wróciszże tu kiedy?
— Czy wrócę? nie wiem... a! nie wiem, rzekł smutnie. To wiem, ze nigdy, do śmierci, nie zapomnę ciebie, dodał kładnąc jéj rękę na swém sercu. Chodźmy do kościoła, i ja potrzebuję się pomodlić. Dzwonią na mszę.
Ulice były jeszcze prawie puste, ranek prześliczny. Przeszli przez kościół razem, smutni, kilka tylko słów do siebie przemówiwszy. Dziewczynce srebrne łezki w oczach się kręciły. Jan już był mężczyzną i dumał. Batrani po chwili dopędził ich niespokojny, znalazłszy jakiś pretekst do wyjścia z domu. Wywołał Jana do kruchty.
— Cóż z sobą myślisz? spytał znowu.
— Nie mogę tu pozostać, odparł Jan. Późniéj, kto wie? powrócę może. Matka dawno nic nie wie o mnie. A potém, cóżbym tu począł? Codzień więcéj przywiązuję się do tego anioła (wskazał na modlącą się Jagusię), — muszę uciekać.
Włoch nic już nie rzekł.
— Na drogę, wybąknął po chwili, potrzeba ci więcéj pieniędzy. Pomyślałem o tem; ale ich nie mam. Jeśli masz dla mnie trochę wdzięczności, przywiązania, jeśli kochasz nauczyciela, przyjm jeszcze odemnie ten stary zegarek, on mi nie jest potrzebny. To pamiąt-
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/158
Ta strona została skorygowana.
150
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.