Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/159

Ta strona została skorygowana.

151
SFINKS.

ka po ojcu; z nim przybyłem z gorącéj Florencyi pod wasze zimne niebo. Oddaję ci go chętnie; w potrzebie, pilnéj potrzebie, sprzedasz go. (Tu westchnął). Gdybyś się obejść potrafił, zwrócisz mi go późniéj. Jeśli żyć nie będę, zachowaj go na pamiątkę.
— O! wolałbym pracować jak wyrobnik — zapłakał chłopiec ściskając ręce i rzucając się na piersi starca — niżeli przyjąć taką ofiarę! Nie chcę, nie chcę!
I w długim uścisku pożegnali się.
Jagusia jeszcze raz rzuciła mokry wzrok na niego. Jan nie czekał dłużéj, poklęknął, pomodlił się gorąco, ze łzami, i ruszył sam nie wiedząc dokąd idzie, oszalały, nieprzytomny.


Każda podróż w młodości zajmuje tak silnie! Podróżujemy naówczas myślą po obszarach nieskończoności; a gdy i oko ciała przebiega coraz nowe przedmioty, gdy świat w całéj się swojéj nieskończonéj rozmaitości przedstawia, dusza i ciało harmonizują rozkosznie. Gdy jesteś starcem, gdy wszystko w duszy osiadło, gdy skrzydła wypełzły, i ciału już wówczas nie podróżować więcéj. Podróż męczy, nam potrzeba spoczynku, cichego przygotowania do śmierci.
Jan, który lat kilka przesiedział w mieście, nie podróżując daléj nad okolice Wilna, i to zbyt rzadko, bo rzadko wstawał od jednostajnéj pracy — pomimo smutku głębokiego uległ uroczym widokom, nowym jeszcze dla niego, widokom zewnętrznego świata.
Było to lato, w całéj krasie, jaką ta pora miewa