Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/160

Ta strona została skorygowana.

152
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

czasem u nas; wszystko było ubrane zielenią wesołą, niebo w coraz nowych barwach, ziemia w pełni życia swojego. Pieszo, powolnie idąc, zatrzymując się gdzie i jak długo chciał, nasz malarz nieraz dobywał ołówki, i dumał długie godziny, spoglądając z pagórków w doliny daleko usłane. Ranki parne, wieczory dziwnemi blaski zachodu oświecone, zachwycały go. Zdawało mu się, że pierwszy raz natura jest tak uroczą, tak nieporównanie piękną.
Znużony pieszą wędrówką, przysiadał się na wóz wieśniaczy, po drodze za małą opłatą przyjmujący go gościnnie na szerokie z siana posłanie; przyłączał się do podróżnych, jak sam ubogich, ale uboższych jeszcze duchem od niego. Nocował czasem sam jeden pod drzewami, czasem u ognisk gospody, wśród pokotem usłanych, znużonych jak on ludzi, którym sen był najwiekszém szczęściem, bo dawał zapomnienie. Chciwie chwytał te naiwne opowiadania ludu, które się słyszeć dają u gościnnego stołu karczemnego, gdy się człowiek rozgrzeje, posili i wypocznie, a myśl w nim zaszumi. Niekiedy tylko wspomnienie przeszłości tak nagle i niespodziewanie zerwanéj, niespokój o jutro, o matkę, o rodzinę, zasępiały mu czoło.
— Jak ją znajdę? zapytywał siebie.
I szedł daléj a daléj, a gdy się zbliżył ku rodzinnéj stronie, która mu mglisto i niewyraźnie rysowała się w pamięci, podwójnie zabiło serce.
— Co tam się dzieje? co się tam dzieje? powtarzał w duchu, i modlił się cicho.
W kilka dni zmęczony, bo nieprzywykły do pieszéj podróży, ledwie już mogąc dźwigać tłomoczek choć lekki, Jan stanął na wzgórzu, z którego obejrzeć można było całą znaną okolicę. Miejsce to zwało się