Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/161

Ta strona została skorygowana.

153
SFINKS.

Grabową Górą, z niego widać było bardzo daleko dokoła. Wierzchołki lasów sinych, które przebył, jak ciemna zasłona leżały za nim, ginąc w oddaleniu; przed nim widok znany; w prawo na kraju brzozowego lasu wśród rzedniejących drzew, ujrzał dworek Brzozowego Ługu, który mu teraz wydał się mniejszy, bardziéj przytulony do ziemi, pochyły, stary, ze swą zagrodą kamienną, szopką i znanemi kilku pniakami czerniejącemi wśród podwórka. Daléj, poniżéj, spało miasteczko zwinięte jak ślimak w skorupce, z którego jak dwa rogi, dwie białe wysuwały się wieżyczki kapucyńskiego kościoła z klasztorem, przytkniętego do drugiego pasma lasów. W lewo a daléj Nowy Dwór na wzgórzu, poniżéj we mgle Zasiszki, Troba i inne folwarki. Drożyny, krzyże na rozdrożach, wązkie grobelki, przecinały obrazek.
Wszystko tak znane i tak nic niezmienione!
Nasyciwszy się widokiem tylu wspomnieniami brzemiennym, zwrócił Jan niespokojne oczy na chatę matki, jakby chciał zbadać co tam zastanie.
Niewyraźnie ztąd tylko dojrzał nieco lekkiego, sinego dymu, wzbijającego się w górę; na dziedzińcu nikogo nie zobaczył.
Cisza ranna panowała na drogach, chmury siwe po burzy wczorajszéj, porwane i poszarpane wiatrem, leciały śpiesząc na zachód, gdzie już siny ich wał zapadał. Chwilami słońce błysło na część wielkiego krajobrazu, zostawując resztę w cieniu. Dwa czy trzy razy ozłociła się facyata z krzyżem kościoła Kapucynów, który we świetle panować się zdawał otaczającéj okolicy; potém mdły półcień oblewał znów cały widok jednostajnemi tony...