— Niech będzie pochwalony!... Podróżny...
Stara nieznajoma kobieta wywlokła się z za pieca, przy którym skulona siedziała, i popatrzała na Jana głupawym wzrokiem. Potém matka, matka wysunęła się także, patrzała, patrzała, zarumieniła się, milczała, — przeżyła pięć lat w téj chwili i poznawać zaczynała swe dziecię...
— Matka! wykrzyknął Jan pierwszy, rzucając się ku niéj.
Mniéj była zmieniona od niego: ona zestarzała, zbladła, zmalała; on wyrósł, wymężniał, wyszedł z dzieciństwa. Łzy zakręciły się w oczach obojgu. To on! — to ona! Tak zbiedniona! — tak hoży i piękny!
Czarne oczy kobiety obwiedzione były piętnami płaczu i cierpienia, zagasłe; twarz zżółkła, pomarszczyła się, barki pochyliły. Świeże dawniéj i staranne ubranie teraz tłómaczyło nędzę prawie. W chacie biedniéj jeszcze było niż dawniéj. Też same ławy, stoły, łóżko; ale sprzęt lepszy, kufry, odzienie wiszące przed tém na kołkach, znikły. Łóżko okryte było mizerną starą kołdrzyną; w piecu ledwie iskierka ognia u jednego garnka dymiła powolnie. A ta cisza! ta cisza!... Jan rzucił się ku matce i kilka razy powtórzył wzruszony:
— Matko! matko!
— Mój Jan, Jan mój, Jan! zawołała kobieta, chwytając go w objęcia, płacząc, ściskając, modląc się i płacząc znowu.
Jan nie śmiał spytać o siostry.
— A! wrócił! moja dobra Małgorzato! powrócił. Widzisz, że wrócił do mnie. Modliłam się o niego do Świętego Antoniego jak o powrot zguby, bo mnie strachy o mój jedyny skarb opanowały. Modliłam się i wymodliłam. Jan powrócił!
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/163
Ta strona została skorygowana.
155
SFINKS.