Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/164

Ta strona została skorygowana.

156
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Aż łzy zatamowały jéj mowę i nie dały nic wyrzec więcéj.
— Siostr, siostr nie zastałeś, rzekła jakby opamiętywając się po chwili. Widzę, że o nie zapytać nie śmiesz! Nie ma ich, nie ma... i nie wrócą.
Poczęła płakać, porwała Jana za głowę i odezwała się żywo:
— Siadaj, odpoczniéj! Tyś głodny? Cóż ci dam jeść! Piwa mu zgrzéj, Małgorzato. Moja stara, wyręcz mnie: ty widzisz, że ja nie potrafię, że nic nie mogę. Czemuż was troje do siebie przytulić nie mogę? Z trojga jedno tylko pozostało! Siostry twoje, dzieci moje, u Boga. Bóg pobrał je na aniołki sobie.
Otarła oczy powolnie.
— Pół roku temu odra panowała, w chacie chłodno było, zasłabły obie, i razem prawie na inny świat poszły bez grzechu, czyste duszyczki! Teraz tyś jeden u mnie! A! ja co godzina drżałam o ciebie! Chciałam cię widzieć, a nie śmiałam nawet żądać tego. Powiedzże mi, coś tam robił? co masz? jaki twój stan? co na przyszłość myślisz? Przytuliszże biedną matkę do siebie?
— Uczyłem się droga matuniu — odpowiedział Jan smutnie — uczyłem się na malarza; ale jeszcze długo i wiele uczyć mi się potrzeba, i wiele pracować. Przerwałem naukę, aby ciebie zobaczyć; potém muszę do niéj powrócić znowu. Wkrótce jednak spodziewam się mieć kawałek chleba; a dla ciebie spokojną starość i kątek własny przy mnie.
— Mój drogi, nagle przerwała matka, ty przyszedłeś pieszo widzę? Musisz być zmęczony bardzo. Spoczniéj. Nie chcę cię pytać, ani się skarżyć przed tobą; to