Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/165

Ta strona została skorygowana.

157
SFINKS.

na potém. Teraz cieszmy się, żeśmy razem, ach! tylko nas dwoje! poszły do nieba aniołki.
— Nie jestem zmęczony, nie czuję tego przynajmniéj. Powiedz mi matko, jakie było życie twoje? Maszże żyć z czego? Maszże kogo, coby się tobą opiekował? nie zbywa ci na czém?
— O! alboż mi tak wiele potrzeba! odpowiedziała. Schronienia, kąta a łyżkę strawy i kawałek chleba. Gdy mam przy sobie moje dziecko jedyne, ostatnie, czegóż chcieć więcéj? Nie mówmy o niczém. Ale ty znowu pójdziesz...
— Jeśli pójdę, to żebym powrócił i zabrał cię z sobą matuniu droga.
— Doprawdy? doprawdy? a dożyjęż ja tego szczęścia?
— Bóg łaskaw, Bóg dobry.
— O! dobry, odparła matka ocierając oczy. On mi dał dzisiejsze szczęście. Dla czegoż mi jednak choć jednego z moich dziewczątek nie zostawił? Obie poszły, obie! Gdybyś ty wiedział, jak te dwa aniołki umierały! Biedne dziewczęta, to może i lepiéj dla nich. Świat tak ciężki ubogim!
Stara Małgorzata, krzątając się około ognia, zaczęła gderać na swą jejmość (tak ją zwała), za ciągle jéj płacze.
— Ot, cieszyłabyś się jejmościuniu z syna, dodała; a tamte że Bóg wziął, nie potrzeba mu ich żałować.
— Prawda, prawda, odpowiedziała wdowa. Ale mówże mi Janie o sobie... całując go w głowę dodała zwróciwszy się do syna.
Jan opowiadać jéj musiał wszystko. Okno tylko i Jagusię przez wrodzoną wstydliwość zataił, złożyw-