się zakonnik, zadumał się głęboko, aż łza zwilżyła mu powieki. On jeden z tego tłumu czuł całą wartość pracy młodzieńczéj. Inni to dotykali jéj palcami, to usilnie szukali błędów, to chwalili nie wiedząc dla czego i po co, to spoglądali jakby zrozumieć nie mogli, co tam było do widzenia.
— Ten chłopiec zajdzie daleko, jeśli Bóg dopomoże, rzekł nareszcie gwardyan. Człowiek, co jest w stanie taki obrazek stworzyć, ma i talent, ma i naukę. Tak młody! próbka śliczna!
— Prześliczna! chórem powtórzyli zapijający miodek, — prześliczna!
— A maluje on portrety? spytał ktoś z boku.
— Dla czegożby nie? odrzekł zakonnik: nie jest to rzecz tak trudna schwycić podobieństwo; większa daleko myśl swoją wyrazić. Dajcie mu robotę, będzie to dobry uczynek. Ma matkę ubogą, chciałby sobie co zarobić, aby się dostać do Wilna lub do Warszawy, gdzie mu łatwiéj będzie na życie i na sławę zapracować.
— Gdyby się nie drożył — rzekł postarzały ex-ekonom z Nowego Dworu — niechby i mnie i jejmość odmalował.
— Drożyć się nie będzie, ale i wam panie strukczaszycu (dawano mu ten tytuł w niedostatku innego), wstydby było za mało dać, gdy to dla wiecznéj pamiątki czynicie, a malarz wyborny, jakiego i po miastach znaleźć trudno.
— Jak ojciec dobrodziéj sądzi: cóźby też to konterfekt mój a jejmości kosztował? Dwa spore, kolorami na płótnie, w ramach, z herbami na górze...
— Juściż nie mniéj niż po sto złotych jeden, jeśli duże, i to bez ram, bo ramy nie jego rzecz.
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/170
Ta strona została skorygowana.
162
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.