Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/171

Ta strona została skorygowana.

163
SFINKS.

— A! na rany Pańskie! A toćby lepiéj przestać siać hreczkę, a malować tylko i malować! To dalipan piękny wcale mógłby być dochód.
— I wielka to praca, rzekł O. gwardyan. Wielcy tylko panowie — dodał z lekkim ledwie dostrzeżonym uśmiechem — mogą mieć portrety swoje.
Powiedział to z intencyą, znał ludzi.
— Panowie! panowie! Alboż to my nie panowie? Każdy z nas pan! rzekł kręcąc wąsa strukczaszyc. Mnie taki stanie na dwa konterfekta, choćby po sto złotych od sztuki.
Inni zbliżyli się opatrywać obrazek Świętego Antoniego, a gwardyan tak zręcznie choć w niewinny sposób umiał Jana zalecić, że mu znalazł robotę w kilku domach sąsiedztwa.
Nazajutrz rusztowania w kaplicach stawiać poczęto, a Jan wziął się gorliwie do pracy. Matka przychodziła niekiedy do niego, modliła się godzinami, rozmawiała z nim po cichu, dodawała mu serca i ochoty. Cieszyła się powodzeniem syna, a poczciwemu zakonnikowi co ich poratował, do nóg ze łzami upadła.
Godziny w téj pracy płynęły szybko i mile dla ucznia, który wpatrując się w roboty dobrych malarzy, doznawał rozkoszy, jakiéj kosztują tylko prawdziwi artyści. W długich godzinach samotności, gwardyan czasem, matka codzień prawie, niekiedy niewinnie wesoły braciszek klasztorny, przychodzili go rozrywać i nie dawali mu smutno zadumać się na długo. Odczyszczanie, poprawki małe i ostrożne części zniszczonych, obmywanie obrazów poszło dość szybko. U Szyrki i Batrani’ego nauczył się był z całą potrzebną ostrożnością obchodzić się ze staremi utworami, które czasem bezczelni partacze psują, nieodżałowane wyrządzając szkody.