Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/173

Ta strona została skorygowana.

165
SFINKS.

tracąc odwagę, gdy pomyślał, iż znowu przyjdzie mu się puścić w świat nieznajomy, tracąc odwagę starą opuścić matkę, bez sposobu do życia, Bóg wie na jak długo!
— O mnie nie masz się co troskać, mówiła mu codzień poczciwa matka: mnie tam niewiele potrzeba. Całą przeszłą zimę żyłam z pracy, z przędzenia i robot kobiecych, choć daleko mniéj byłam silna i smutniejsza. Stara Małgorzata, wdowa jak ja bez kąta i dachu gdzieby się przytuliła, pozostanie ze mną. We dwie zapracujemy daleko więcéj, niżeli zjeść możemy. Byleby tobie tylko nie zabrakło. A! czemuż nie możemy być razem! Ale może doczekam tego! Teraz tyś mi jeden, i wszystka macierzyńska miłość zlała się na twoją głowę. Sprzedamy późniéj grunt i wyniesiemy się do miasta.
Miało się już ku późnéj jesieni, gdy ciągle odkładana podróż, nareszcie na dzień pewny oznaczona została, fundusze na nią zebrane, nabożeństwo odprawione na tę intencyę, gwardyan pobłogosławił, matka wcześnie opłakała. Jan zbierał teki swoje, pakował tłomoczek, wybierał się do Warszawy. Mówiono wówczas wiele o stolicy, w któréj król sam lubownik sztuki, protektor artystów, nieraz w pracowni Bacciarellego malujący dla zabawki, rozrywał się czując, że stoi nad przepaścią. Malarz nasz często myślał o królu, rachując na szczęście swoje, że go ku niemu zbliży.
Nie wiedział, że ten, którego na szczycie szczęścia widział, cierpiał może więcéj od najbiedniejszego ze swoich poddanych. Słaby Stanisław August szukał po niewczasie pociechy we wszystkiém, co go od smutnéj odrywało teraźniejszości. Otoczony blaskiem, wrzawą, a nie dość jeszcze ślepy, aby nie widział chmurnego