poruszał ręką i niecierpliwił się, rzucał papier i chwytał, mówił do siebie, śmiał się i kiwał głową.
Ubrany w ciemny frak i takąż wyszywaną blaszkami kamizelkę długą, z mankietkami koronkowemi u ręki, na głowie miał na ucho włożony kapelusz ówczesny, maleńki, bez żadnych ozdób, na nogach pończochy szare z klinami, oraz trzewiki wytwornéj roboty z szerokiemi srebrnemi klamrami kameryzowaną robotą. Wielkie guzy sukni także były srebrne, a na koszuli buchastéj błyszczała szpilka złota z topazem. Para rękawiczek, płaszcz niedbale rzucony, laska i chustka od nosa delikatna, leżała na boku tuż przy nim. Wszystko zapowiadało w nim jakiegoś wielkiego pana, nawet owo brwi marszczenie, owe ruchy dziwne, samowolne, gwałtowne, ów uśmiech pogardliwy i niecierpliwe rzucanie się.
Jan tak się przybliżył, że cien jego padł na papier rysującego, który podniósł oczy siwe, przenikliwe, pełne życia, zatrzymał je na nim i zagryzł usta, zmierzywszy od stop do głowy liche jego i niepoczesne ubranie. Na ukłon Jana odpowiedział lekkiém głowy skinieniem, jakby się chciał co najprędzéj od natręta uwolnić.
— Waćpan jesteś tutejszy? spytał, zwracając oczy na album.
— Nie! podróżny, i właśnie szedłem także zamek rysować.
— A! doprawdy! szydersko trochę rzekł panicz, i spojrzał na Jana, ruszając nieznacznie ramionami. Waćpan chciałeś rysować. Zająłem mu dobre miejsce, nie prawdaż? Mnie się jednak zdaje, że nie zawadzi, jeśli z niższego odemnie stanowiska na zamek spojrzysz.
— Zapewne, rzekł Jan z uśmiechem także: ale
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/180
Ta strona została skorygowana.
172
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.