mu to zrobi przyjemność, ofiarować ten niewiele warty szkic mój. Niech mu to miejsce, pewnie wspomnieniem jakiém uświęcone, przypomni.
Ukłonił się, podając swój rysunek. Młody człowiek, jakby się wstydził, że z początku niebardzo grzecznie przyjął podróżnego, podniósł kapelusz proyekcyonalnie, z wyszukaną grzecznością nieskończenie wyższego ku nieskończenie mniejszemu, i przyjmując dar, rzekł:
— Gdybym mógł czém zawdzięczyć...
— Rzecz to małéj wartości, ani wdzięczności, ani podziękowania niewarta. Cóżbym lepszego robił? Jestem więźniem tutaj, bo mój furman zatrzymał się na dzień cały; szukałem zajęcia...
— Pan wiec jesteś artystą i krajowcem! To dziwna! mierząc go oczyma rzekł młody pan, zabierając płaszcz, chustkę i powoli naciągając rękawiczki.
— Artystą? nie śmiem brać tego nazwiska: uczę się i chcę nim być kiedyś, będę może. Ubogi, jadę do Warszawy pracować, o niewielkim groszu, bez opieki niczyjéj, ale z wielką ochotą.
Pan spojrzał z ukosa.
— Możebym mu mógł być użytecznym? szepnął. Powiedz mi, nim dojdziemy do miasteczka, kto jesteś? co myślisz z sobą? gdzieś się uczył?
— Mogęż tak pana męczyć?
— O! ja lubię artystów.
To lubię wyrzeczone było jakby: lubię pieski. Jan pomimo to, cały w płomieniach, począł swoją historyę, którą słuchający pan przerywał dziwnemi żarcikami, nie słuchając jéj bardzo uważnie. Czasem naiwność wyznań śmiech mu na usta wywoływała. Dopiero o Batrani’m i nauce u niego uważniéj słuchać począł.
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/182
Ta strona została skorygowana.
174
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.