Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

175
SFINKS.

— To dobry wcale malarz, rzekł: znam jego obrazy; tanio się płacą, ale znawcy je cenią. Masz pan zapewne tekę swoją z sobą, stydya, myśli? Może mi ją zechcesz pokazać, stoję w murowanym domu, cały wieczór sam będę... proszę do mnie.
Jan szczęśliwy z tego wypadku, który mu dawał nadzieje niespodziewane, wnosząc, że ów pan do wielkiéj jakiéj rodziny należy, pośpieszył do murowanéj gospody.
Przygotowana już herbata i angielski podwieczorek podróżny z jaj, wędlin i słodyczy złożony na prędce, okrywał stolik, za którym siedział a raczéj wpół leżał na sofie, zasłanéj dywanem, nasz panicz.
Nie wstawszy nawet i nie podniósłszy się na przyjęcie Jana, prosił go jeść; ale temu odpadł apetyt, choć był głodny. Nadzieja go paliła.
Dobrą godzinę nic nieznaczące tylko odpowiedzi jąkając, spędził w oczekiwaniu. Nareszcie słudzy zabrali jedzenie, panicz się wyciągnął na posłaniu i prosił o pokazanie teki.
Roboty Jana daleko większe teraz i pochwały i zdziwienie w nim wzbudziły niż pierwsza próbka na gościńcu, która może nieco miłość własną artysty w nim ubodła.
— Waćpan jesteś na bardzo dobréj drodze! Będziesz artystą, powiadam ci! Są tu głowy wyborne; lecz trzeba, żebyś jechał uczyć się daléj niż do Warszawy, trzeba, żebyś był we Włoszech. Masz waćpan znajomych w stolicy?
— Nikogo.
— Mogę więc zawdzięczyć mu za rysunek listem do królewskiego malarza pana Marcellego Bacciarellego, lub do Smuglewicza, który ma z Rzymu powrócić.