Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

181
SFINKS.

gód, pozyskać nie powiem przyjaźń, ale życzliwość furmana. Stary siwobrody Dawid, choć zdzierał go jak mógł, czasem znowu za to od cudzego zdzierstwa obronił, gadał z nim poufale, a gdy już wjeżdżali do wrzawliwéj stolicy, wiedząc o wszystkich projektach Jana, obiecał mu wyszukać tymczasem stancyjkę tanią, obiecał nawet (gdyby tego koniecznie potrzebował) jaki grosz pożyczyć.
— Ja często bywam w Warszawie, mam tu teścia i siostrę, to jak dom dla mnie, choć sam jestem z Piasków pod Lublinem, mówił. Gdybyś ać mnie potrzebował, nu, nie mówię, mógłbym mu co zrobić. — I pocierał brodę. — Waść dobry człowiek, a dobry człowiek to i Żydowi brat, tylko gałgany goje.
Postawiwszy konie w stajni (bo też konie szły przed Janem i im się pierwsze należało staranie), Dawid pomógł wziąć zawiniątko Janowi i poszedł z nim do gospodarza.
— Milcz ać, rzekł, ja sam stancyę wam zgodzę, oniby ciebie zdarli; wać mizernie ubrany, niewiele zechcą, a jak ja godzić będę, to odtarguję dla was trochę. Nu! nu! spuść się ać na mnie, choć ja Żyd, nie będziesz żałował.
Jan zgodził się na te pomocnicze usługi Dawida, a ten w zajezdnym domu najął mu stancyę za dwa złote na tydzień, prawda na strychu, zimną, czarną, biedną, ale mógłże wybierać?
Żydóweczka strojna, zalotna, kręcąca główką maleńką na tłustym karczku białym, zwieszoną od niechcenia, przyniosła świecę i ofiarowała rybę, kawę, mięso, coby chciał. Zgłodniały Jan przyjął wszystko, pilno mu było najeść się i ruszyć w miasto, gdzieby niechybnie był zbłądził i dostał się może w ręce oszustów,