Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/195

Ta strona została skorygowana.

187
SFINKS.

niu. Stary Dawid i młoda Żydóweczka, która mu jeść przynosiła, pocieszali go zapewnieniem, że nazajutrz, byleby chciał zaofiarować talarka, utoruje sobie drogę choćby do samego króla, byle nie oszczędzał datku.
— Albo wie pan co? dodała Sore: ja panu dam Żydka ubranego po francuzku, który czasem wielkim panom usługuje (zarumieniła się trochę, bo Dawid spojrzał jéj w oczy), za talarka on się wypyta, dowie i pokaże panu gdzie masz iść.
Nazajutrz o południu Jan pośpieszył ze swoim przewodnikiem i potrafił docisnąć się aż do przedpokoju Bacciarellego. Przez drzwi wpół otwarte ujrzał ztąd ogromne pracownie, szeregiem idące za sobą, i wiele a wiele pokojów wysokich, w których kręcili się młodzi ludzie około płócien i stolików. Wnijść mu daléj nie dozwolono. Z dumną a kwaśną miną spotkał go czarno ubrany siwawy już człowieczek, sekretarz artysty, poczynając rozpytywać po francuzku. Jan nie umiał po francuzku, zamknięto mu drzwi przed nosem. Wyszedł znów służący, dopytując się czego chce?
— Chcę się widzieć z p. Bacciarellim.
— Interes jaki?
— Interes.
— Od kogo?
— Jak to od kogo? Od siebie. Mam prócz tego list do p. Bacciarellego.
— Proszę mi go oddać.
— Sam w ręce muszę go oddać. Kiedy widzieć go mogę?
— Pan Baciarelli widzieć się daje tylko na chwilę, i to jeśli jest co bardzo pilnego, między czwartą a piątą po południu.