Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/205

Ta strona została skorygowana.

197
SFINKS.

niera mistrzowi, i pierwszy ulubieniec Włocha począł ją wyśmiewać, wskazywać na nią. Kazano Janowi zastosować się do maniery miejscowéj i robić jak wszyscy. Praca była niesłychanie jednostajna, niewolnicza i bynajmniéj nienauczająca. Bacciarelli rzadko przychodził i poprawiał, a najlżejsze odstąpienie od swego sposobu karcił jak przestępstwo. On, jak wszyscy ciasnéj głowy ludzie, widział tylko jedną doskonałość, swoją. Nie pojmował, żeby piękność mogła rozlicznemi środki i w różny coraz sposób być wyrażana. Jan postrzegł wkrótce, że zamiast uczyć się, cofał. Dusza jego wzdychała do Włoch, ale jak mu się tam dostać?
Chmura boleśnie żartował z nadziei.
— Wpadłeś w studnię, mówił, siedźże w niéj spokojnie. Pracujmy cicho u siebie: mamy całą niedzielę a czasem i święta; możemy mieć wzory, używajmy resztek zbywającego czasu, abyśmy się doskonalili sami. A nadewszystko chcesz-li być artystą, unikaj miasta.. To Sodoma i Gomora!
W istocie, Warszawa wówczas zasługiwała na to nazwanie, tak była zepsuta, tak przegniła od górnych warstw towarzystwa do najniższych prawie.
Jan ocierał się między ludźmi i poglądał z blizka na jedną z najciekawszych epok krajowéj historyi, na tę stypę pijanych grabarzy, która się zowie świetném panowaniem Stanisława Augusta. Codziennie w zamku bywając, pomimowolnie wnikał w to życie dziwne zmianami opinij, fizyognomij, charakterów, gdzie nieledwie wszystko obracało się na najnieszlachetniejszéj osi osobistego interesu.
Feliks, towarzysz codzienny jego, jak Kassandra wzdychał, przepowiadając smutne przebudzenie po szale. Dla niego kłamane wesele nie miało tajemnic.