Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/211

Ta strona została skorygowana.

203
SFINKS.

— Bardzo być może, dorzucił przytomny Bacciarelli, który malował portret pani Zamojskiéj dla króla. Wczoraj go widziałem na koniu stojącego przed straganem nieopodal ztąd i kupującego wiśnie.
— A łotr! śmiejąc się zawołał król: il n’est pas degouté!
Z powrotem do zamku przywołują pazia.
— Coś zrobił z wiśniami pani Zamojskiej? spytał król, kręcąc go za ucho.
— Najjaśniejszy panie! a cóżem miał zrobić? dopełniłem ich przeznaczenia.
— Tak! ale nie oddałeś ich pani Zamojskiéj. Na miejsce ich kwaśne jakieś, brzydkie, maleńkie!
— Prędko jechałem, utrzęsły się może, zbiły i skwaśniały.
— Bacciarelli powiada, że cię widział kupującego jakieś wiśnie w straganie?
— Mnie?
— Waści.
— No! to wolę wyznać w. kr. mości, że mnie skusiły jak jabłko Adama. Owoce dla mężczyzn są tak niebezpieczne! Daruj królu! Wiśniom i kobietom oprzeć się niepodobna! dodał z głębokiém westchnieniem i udaném strapieniem. P. Bacciarelli! (zapłaci mi! szepnął do siebie), on zawsze widzi co chce, a czego nie chce nie widzi.
— No? czegóż tam się nie dopatrzył, panie Turkułł?
— O! wielu rzeczy najj. panie! Naprzykład zobaczył, że pan Rudolf rysował karuzel, a nie widział, że rysunek, który w. kr. mość pochwaliłeś, był wcale innéj ręki.
— Innéj ręki? czyjéjże naprzykład?