Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/245

Ta strona została skorygowana.

237
SFINKS.

Tak często drobny na pozór wypadek farbuje długą lat przestrzeń.
Rozstając się po przebyciu Appijskiéj drogi, Anglik ścisnął za rękę Jana, a Rosa chwyciwszy dłoń jego, długo ją wstrzymując i wpatrując się w oczy zarumienionemu młodzieńcowi, szybko wysypała tysiąc grzeczności i złoconych słówek. Zapraszała go, aby ich odwiedził i usilnie żądała bliższego poznania, ściślejszych stosunków. Annibal widząc to, gwiżdżąc poszedł przodem, gdy Jan wstrzymany i naglony, musiał wreszcie dać słowo Rosie, że ją odwiedzi, że częściéj widywać się będą. Angielka dała mu bilet z adresem, a na rozstaniu rzekła:
— Pamiętajże pan! pamiętaj! Tyle naszego, co w tém życiu. Gdy w niém spotkamy twarz i serce naszemu pokrewne, miłe, czemuż od nich odbiegać? czemu się do nich nie zbliżyć? czemu nie spróbować szczęścia?
Brat tak się bawił swoim włoskim ubiorem i sztyletem, że końca rozmowy nie słyszał, a może nie chciał jéj słyszeć. Jan milczący, zamyślony, powrócił z Annibalem do cichéj izdebki, gdzie zastali Angiolinę na łóżku leżącą i uśpioną z gitarą w ręku. Włoch ją przebudził brząknieniem po strunach. Zerwała się żywo, i poskakując ku obu razem, zawołała:
— A! wróciliście, Bogu dzięki! i cali! nic się wam nie stało? Chwała Matce Bożéj, ale już drugi raz szczęścia nie próbujcie. Mówią, że tam łatwo zabłąkać się i zginąć można.
W kilka dni potém, przypomniawszy sobie obietnicę, Jan musiał pójść do pałacu, który Anglik zajmował na Corso. Dwie zupełnie oddzielne jego części były mieszkaniem brata i siostry. Sir Artur tegoż