Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/247

Ta strona została skorygowana.

239
SFINKS.

Jana, który nigdy nic podobnego nie widział, nie wyobrażał nawet sobie, że miał się za uśpionego i marzącego dziwacznie. Dotknięcie białéj ręki przywołało go do świata i uczucia życia: łza zakręciła mu się w oku. Ona go po męzku ściskała za rękę i wskazywała krzesło.
— A sir Artur? spytał Jan, nie wiedząc od czego począć rozmowę.
— Pojechał dziś do Neapolu, odpowiedziała śmiejąc się. Nie mów mi o nim, to dziwny szaleniec, dziwnie lekki człowiek! Serce dobre, ale głowa słaba. Cały w ekstazie, wszystko uwielbia, a nic nie pojmuje. Ale szczęśliwy może, a to najważniejsza. Szczęście! rzekła z westchnieniem — szczęście, zagadka życia: tysiąc razy zdaje się blizka rozwiązania, i — wiecznie nieodgadniona.
— Szczęście? rzekł Jan pytając: wszakże to cisza w duszy, spokój bez żądzy, zadowolenie pragnień i długi byt bez zmiany.
— Gdzież ono? gdzie ono? przerwała miss Rosa. Nie! nie! nic podobnego nie ma na świecie. To szczęście stare, ideał niedościgniony; a ludzkie prawdziwe szczęście, to suknia arlekina, złociste i czarne łachmany pozszywane razem; życie, jakiém jest: boleść z nadzieją, nadzieja i rozkosz w cierpieniu, ciągły ruch, ciągła walka, ciągła czynność. To szczęście nasze. Innego nie ma! — dodała — nie ma! nie ma!
— Takiego ja szczęściem nie nazwę.
— Boś ty jedna z tych organizacyj szczęśliwych a biednych, co wiecznie łudzić się muszą i tęsknić do spokoju, nie mogąc go dostąpić. Powiedz mi, kochałeś ty?
To pytanie w różowych ustach miss Cromby miało