Angielka śmiała się z niego jak z dziecka, śmiechem, wymową, opowiadaniem i mamiącemi wielkiemi słowy filozofii, postępu, światła, zdeptania przesądów. Oszalałego puściła nareszcie, ściskając silnie za rękę i mówiąc mu na pożegnanie:
— Powrócisz jutro?
— Jutro, nie wiem, mam godziny nauki.
— Ja chcę, ja wymagam! przyjdziesz?
I Jan przyjść obiecał. Nazajutrz znowu zatrzymała go długo; a gdy się rozstawał:
— Wiesz co? rzekła — mamy próżne mieszkanie. Sir Artur nie wróci tak prędko; każę ci malarnię urządzić u mnie, mieszkaj tutaj, to lepiéj będzie.
— A ludzie?
— Znów ludzie! co mi ludzie! rozśmiała się.
— Lecz znaszże mnie dosyć?
— O! dziecię! Jakbym cię znała od kolebki! Umieszże się zakryć? No? nie prawdaż, że zgoda? Twój Annibal z Angioliną to nudne towarzystwo. Annibal bazgracz, bez duszy artysta; Angioliną ładne zwierzątko. Zechcesz jéj dla wzoru, przyjdzie i tutaj. A tak będziemy razem!
— Prawdziwie, nie śmiem... nie wiem...
— Wahasz się! biedny! a więc pomówimy o tém jutro jeszcze, odezwała się, żegnając go z uśmiechem. Bądź zdrów, bracie! Chrześcianie zwali się braćmi w Chrystusie; myśmy bracia przez sztukę i uczucia. Nie wiem co fatalnie ciągnie mnie ku tobie.
Jan, słysząc te ostatnie wyrazy, które były prawie wyrzeczeniem się chrześciaństwa, zasmucił się odchodząc. Angielka zadziwiała go, pociągała ku sobie urokiem niewytłómaczonym; ale zarazem czuł jakieś politowanie nad nią i jakby bolesne przeczucie wiszą-
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/254
Ta strona została skorygowana.
246
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.