Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/255

Ta strona została skorygowana.

247
SFINKS.

cego nad nią nieszczęścia. Były chwile, w których jasne lazurowe oczy téj kobiety niepostrzeżenie nabierały wyrazu zdradzającego wewnętrzną mękę, pokrytą pozorem tylko wesela i swobody.
Annibal i Angiolina byli w mieszkaniu, gdy Jan nadszedł. Jedli maccaroni, których sobie przynieść kazali, i śmieli się do rozpuku. Obojgu ręce i policzki świeciły się od ciepłéj oliwy, w któréj pływał przysmak ów włoski ubarwiony sosem pomidorowym. Włoch zobaczywszy Jana, nagle zamilkł, i ukośne puścił na niego spojrzenie. Na powitanie nie odpowiedział wedle zwyczaju, i widocznie skrzywił się jakby zagniewany. Myśląc, że ten zły humor przejdzie, Jan zaczął coś mówić, ale mruczenie tylko odbierając zamiast odpowiedzi, zamilkł także. Wieczorem o jakąś drobnostkę żywe wymówki począł Annibal robić Janowi; nazajutrz już się rozstawali.
O niewielkim zapasie, gdyż pensya królewska nie była wystarczająca i nieregularnie dochodziła, Jan musiał myśleć bardzo, jak sobie nająć mieszkanie i utrzymać się, nie przypuszczając nawet, aby miss Rosa pod niebytność brata chciała go u siebie umieścić. Lecz najniespodzianiéj, Nero, dwóch tragarzy i służący miss Cromby nadeszli po zabranie rzeczy Jana. Karteczka Rosy zapraszała go usilnie do przygotowanego mieszkania, pod pozorem lekcyj, których od niego żądała. Nie bardzo mając czas nad tém co robił zastanowić się, Jan pozwolił zabrać obrazy i rzeczy. Annibal poglądał na to gniewnie i zazdrośnie, pożegnał go zimno i szydersko, odwrócił się pogardliwie i usiadł do roboty.
Przyszedłszy do hotelu Anglika, Jan nie zastał miss