Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/259

Ta strona została skorygowana.

251
SFINKS.

— Spodziewam się, że mi to powiesz! rzekł Jan. Może potrafię cię pocieszyć, poradzić, może...
— Gdybyś chciał! a raczéj gdybyś mógł!
— O chęci możeszże wątpić? Lecz jest-li w mojéj to mocy?
— W twojéj i nie twojéj! mógłbyś a nie możesz. O! nie pytaj Janie, nie pytaj, na co ci wiedzieć na co biedna twoja siostra choruje? Choroba nieuleczona, smutna, kończy się śmiercią. A śmierć, drogi mój bracie, to sen bez przebudzenia, to sen bez marzeń, mówi nasz Shakespeare... kto wie czy bez marzeń? kto wie sen to jaki?
I pierwszy raz pod panowaniem silnego uczucia miss Rosa, za śmiercią i zniszczeniem cielesném, rzuciła to wielkie: Peut-être?, którego wprzódy nie było dla niéj. Wprzódy widziała tam nicość, gdzie dziś bijące uczuciem serce już jéj jakieś wskazywało życie. Nigdy rozum zimny, niewsparty uczuciem nie zaprowadzi człowieka w te nieprzystępne krainy. Zawsze wodzem podróżnego serce. Wiara też nie w rozumie, ale w sercu; a w rękach ciekawego rozumu ona się rozpada jak blaski tęczowe, gdy dziecię schwytać je pragnie.
— Nie! dodała: to sen wieczysty, to zapomnienie, to zniszczenie i nic więcéj.
I powstała od trójnoga, rozrzucając wkoło siebie co trzymała w rękach. Padła na sofę i płakać poczęła.
— Miss Rosa, na Boga cię zaklinam, powiedz co to jest?
— Na Boga? powtórzyła z uśmiechem, — i straszne bluźnierstwo z choréj wyrwało się duszy. Jestże on tą istotą pełną dobroci, któréj dzieci cierpią tyle?