dały mu z powiek. Księżyc przyświecał idącym powoli, w milczeniu, starą drogą Appijską.
Na świeżéj, gładkiéj i zimnéj płycie marmuru, która pokrywała grobowiec biednéj dziewczyny, Artur rozesłał swój płaszcz, ukląkł i pomodlił się najprzód. Jan już nie umiał się modlić, zapłakał, skrzyżował ręce, czekał. Anglik podał mu dwa pistolety Lazara do wyboru. Pochwycił jeden z nich Jan, stanęli przeciwko siebie, podali dłonie na znak przebaczenia i strzelili.
Artur upadł na wieko grobowe, a głowa jego, przez któréj usta krew się rzuciła, zatoczyła się zimna po za marmur, na zieloną murawę; chrapliwy głos konania dał się słyszeć — ucichło...
Nazajutrz tłum ludzi cisnął się na cmentarz Świętego Kaliksta, gdzie znaleziono trupa Anglika, który, jak powiadano, zastrzelił się z rozpaczy na grobie ukochanéj siostry. Ręka jego skrzepła i skostniała cisnęła jeszcze pistolet wystrzelony. Wywleczono ciało biedaka za poświęcony obrąb, i pochowano gdzieś w ruinach bez żadnego obrzędu. Dwór tylko i ludzie Artura, którzy go niewymownie żałowali, towarzyszyli cichemu pogrzebowi.
Jan z gorączką wspomnień nieznośnych, wywlókł się z Rzymu, aby zwiedzić Włochy. Przebiegł grody sławniejsze Italii, a dłużéj niż w innych zamieszkał w ojczyźnie Batrani’ego, Florencyi.
Jako malarz zyskiwał on co chwila nowe siły, nowych dochodził tajemnic, nowych nabywał przymiotów; lecz jako człowiek utracił co miał najdroższego: wiarę, ze wszystkiém czém ona życie ozłaca. Ta nić czarodziejska, co łączy duszę z niebem, zerwana była dla niego.
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/267
Ta strona została skorygowana.
259
SFINKS.