Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/281

Ta strona została skorygowana.

273
SFINKS.

— Na to potrzebaby wrócić do Florencyi, aby sumiennie zrobić. Kończyć zaś tutaj, dorywczo, na pamięć, to popsuć.
— Nic nie rozumiem! to jakiś szaleniec! rzekł pan, ruszając ramionami. Więc nie kupię?
— Jak mu się podoba.
Mrucząc zszedł nieukontentowany amator, który tegoż dnia kilka szkaradnych płócien kupił, tak właśnie jak Stany Zjednoczone Ameryki kupują w Rzymie wszystkie szkarady, nie droższe nad cztery czy pięć szyllingów. Cena stanowiła tu obraz.
O południu mlekiem i bułką posilił się Jan i czekał.
Nadeszło kilka osób znowu, ale przez prostą tylko ciekawość, nie dla kupienia czegokolwiek. Dotykano obrazów palcami, śmiano się, szydzono, porównywano, prawiono głupstwa i brudy, aż odeszli nareszcie.
Trafił się jeszcze amator drugi, który, jak sam powiadał, potrzebował obrazów dla tonu, bo je wszyscy wielcy panowie mieli. Był to dawniéj kuchmistrz pana Ogińskiego, który, gdy wielki pan się zrujnował, skupił po nim i wziął w długu znaczne dobra, i zaczynał grać rolę pana.
Zachciało mu się z kolei obrazów. Sądził, że ich za bezcen dostanie, a o wartość wewnętrzną wcale mu nie chodziło, bo jéj nawet nie przypuszczał. Zniecierpliwiony jego napuszoną gadaniną Jan, gdyż kuchmistrz-amator chciał zakupić wszystko razem, a dawał tyle ile za jeden dać było można — prosić go musiał wreszcie, aby raczył pójść za drzwi. Kuchmistrz odszedł, trzaskając drzwiami i klnąc na całe gardło.
Nazajutrz téż same sceny z tysiącznemi odmiana-