Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

21
SFINKS.

i snycerszczyzny niemieckiéj, ale długo napróżno. Ja cały zajęty byłem nieznanym wielkim malarzem współrodakiem.
— Nie mógłbym odwiedzić brata Maryana w jego celi? spytałem nieśmiało po chwili namysłu.
— Czemuż nie? zapewne można będzie. Ale to panie trochę dziwny człowiek, smutny, zamknięty w sobie, milczący. W klasztorze wybacza mu się to, po części przez miłość chrześciańską, po części, że i klasztor ma od niego dosyć — pracuje dla nas. Nie wiem, czy odwiedziny nieznajomego będą mu smakowały; lubi biedaczysko samotność.
— Ale na chwilę?
— Chodźmy! rzekł ojciec Serafin: chodźmy, spróbujemy; jeśli się nie modli, to nas musi przyjąć.
Po drodze nie mogłem wytrzymać, żebym nie rozpytywał o brata Maryana, ale niewiele o nim dowiedzieć się mogłem.
— Świat go utrapił, mówił ojciec Serafin; szukał pokoju, jakiego on dać nie może, w cichych murach naszych. Nic o nim tak dalece nie wiemy, prócz że zapewne szczęścia nie zaznał. Ze wszystkiego widać, że malarzem być musiał i za świeckiego życia. Ślady niezagasłych cierpień aż tu z nim przyszły. Modlitwa, praca wiele ran goi. W nich on szuka lekarstwa i pociechy.
Zbliżyliśmy się do drzwi celi, i ojciec Serafin zapukał.
Głos przytłumiony odpowiedział niezrozumiale ze środka.
— To ja, to ja! rzekł łagodnie starzec: ja z gościem, co waszego Świętego Łukasza w kościele zobaczywszy, chciał koniecznie brata poznać i w celi odwiedzić.