się było mi trudno. Sądziłem, że tu łatwiéj mi pójdzie; lecz dotąd...
— O! domyślam się jak ciężko iść musi! U nas sztuka nie płaci. Proszę go jutro do siebie. Mieszkam w pałacu Ogińskich, moich krewnych... O czwartéj z południa.
Jan ukłonił się i odstąpił; powóz ruszył.
Ta króciuchna scena, w ciągu któréj kobieta milcząca wpatrywała się z ciekawością nudy nowemu przedmiotowi mogącemu ją rozerwać, trwała chwilę; ale melancholiczne, czarne oczy pani poruszyły do głębi biednego artystę i zawróciły mu głowę, tyle w nich było wyrazu zaczepnego, tyle wyznań, tyle obietnic.
Jan w saméj sile młodości, piękny jak Antinous, a nietknięty dotąd żadną gwałtowną namiętnością, prócz dziecinnego przywiązania do Jagusi, urodzonego w oknie a skończonego w kościele, mógł roić bez zarozumiałości, że choć raz w życiu znajdzie to, co drudzy spotykają co chwila: miłość. Ta myśl rozweseliła go i sił mu dodała. O kilka kroków spotkał się z Mamoniczem, który szydersko spojrzał mu w oczy, tak, że go zmieszał i zarumienił, a potém dodał z uśmiechem nielitościwym:
— Cóż tam, Jasiu kochany, cieszymy się?
— A! znalazłem protektora.
— Myślę, że i protektorkę razem. Widzę już twoje nadzieje, jak rybki pływające w przezroczystéj wodzie. Ale biada ci, jeśli się tym rybkom unieść pozwolisz! Nie dla nas życie i stosunki, które zdają się tu czekać cię. Miłość téj pani może cię kosztować życie: ona znudzona tylko, tyś zapalony i zaufania pełen. W domownictwie panów wiele zapewne
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/292
Ta strona została skorygowana.
284
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.