— A! rozpustnik! zawołał Jan z oburzeniem. Tak piękną mając żonę, tak niegodnie ją opuścić!
— Piękne kobiety póty są tylko pięknemi, póki się nie przejedzą, rzekł Mamonicz: stary to aksyomat. Ale nie widziałeś kochanki, kto wie czy nie piękniejsza od żony?
— Tyś ją widział?
— Sto razy. Wiedz, że zna ją całe miasto z daleka, z widzenia. Jest to Aspazya, Lais, Fryna całą gębą. Piękna, wesoła, dowcipna, a niedowiarek, a cynik z niéj opętany, niepojęty! Mnieby może ta dziwna kobieta lepiéj się pewnie podobała i łatwiéj chwyciła za ręce, od znużonéj pani, która nawet śpiąc pamięta, kto ją rodzi i z kim się krewni. Tam uczucia za herbowną tarczą nie szukaj.
— Dopóki uczucie nie przejdzie w gwałtowną namiętność.
— Ono nigdy u nich w namiętność nie przechodzi. Wiesz, że są rośliny, co wybujawszy w liście, nie kwitną całkiem. Tak z niemi: zdaje się zbierać na pączki, ale z nich tylko nowe liście wystrzelą.
Jan nie chcąc się uparcie sprzeczać, zamilkł. Chodzili długo, a Mamonicz zmienił przedmiot rozmowy. Gdy już wracali ku miastu, odezwał się, ściskając Jana za rękę:
— Mój Janie, jeśli chcesz iść do kasztelana, może ci dać zajęcie, okryć cię swoją protekcyą, ale zaklinam cię, strzeż się oczu Francuzicy! Pamiętaj, że tam mogą cię spotkać tylko zawody i próżne męczarnie, jeśli tak nieostrożny będziesz, że dasz się jak naiwne zwierzątko w pastkę spojrzenia złapać... To nie nasz świat! — powiedzmy to sobie dobitnie i pamiętajmy o tém.
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/296
Ta strona została skorygowana.
288
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.