Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/297

Ta strona została skorygowana.

289
SFINKS.

Rozeszli się, a Jan z głową pełną marzeń, całą noc czuwał. Nazajutrz ubrany starannie, ledwie mogąc wytrzymać do czwartéj, stawił się w mieszkaniu kasztelana. Słudzy w przedpokoju grający w karty, nie powstali nawet gdy wszedł, a na jego zapytanie odpowiedzieli hardo, mierząc go wzrokiem badawczym i szyderskim:
— Jaśnie wielmożnego kasztelana nie ma.
— Naznaczył mi wczoraj tę godzinę.
— To ten jegomość — odezwał się jeden z ludzi — co się z nami wczoraj spotkał na Antokolu. — Szerepetka! dodał ciszéj.
— Cóż ztąd? rzekł drugi starszy. Pana nie ma, wróć waćpan jutro.
Odprawiony tak grubiańsko i zuchwale, wycierpiawszy pod wzrokiem sług pańskich więcéj w jednéj chwili, niż przez kilka dni od własnych myśli, skosztowawszy próbki życia w tym świecie, do którego tak się wyrywał, Jan zbiegł ze wschodów, obiecując sobie nie powrócić więcéj. Ale zaledwie był na dole, gdy starszy ów sługa niedbale wychyliwszy się z galeryi, zawołał:
— Proszę-no pana!
— Wszakże kasztelana nie ma w domu? spytał Jan.
— Jaśnie wielmożna pani prosi go!
To: pani prosi, rumieniec wywołało na twarz Jana. Powrócił i wszedł do salonu przyciemnionego, materyą w kwiaty złociste naprędce widać ociągnionego. Przepych dobrego tonu bez błyskotek, świecideł i niesmacznych drobnostek, uderzył go na wstępie. Srebrny Stolik o kręconych nogach, z zegarem prześlicznéj ro-