Drzwi się otworzyły, i weszliśmy do szczupłéj izdebki zakonnika. Była to cela wszystkim innym podobna, jedno okno kraciaste oświecało ją tylko. Wązkie łóżeczko, stoliczek i stołek prosty stały na swoich zwyczajnych miejscach. W pośrodku ze zdumieniem postrzegłem najniewygodniéj rozpięte duże płótno na trzech prostych kijach sznurami jako tako powiązanych, oparte. Potrzeby malarskie, farby, kamień, paleta, pendzle leżały obok na ziemi. Między obrazem a ścianami zaledwie przecisnąć się było można. Jednym rzutem oka pojąłem, jaką męczarnią było żyć w téj ciupce tak ciasnéj, i tworzyć tu, nie mając gdzie usiąść, jak łokcie wyciągnąć. Niepodobieństwem było zrobić kilka kroków lub przejść, nie zachowując największéj ostrożności. Światło padające było niewygodne i niedostateczne, słońce biło na płótno, a smugi cieniów rzuconych przez kraty, krzyżowały się na niém i dzieliły je dziwacznie.
Pospolity artysta, który tyle potrzebuje wygódek, światła tak jednostajnego, tak obszernego miejsca, nie pojąłby nawet jak tu malować było można. Prawie pod kątem prostym z konieczności ustawiony obraz, zdawał się umyślnie jak najniewygodniéj umieszczony. Inaczéj byłby całkowicie zaparł przejście między drzwiami a łóżeczkiem. Dowiedziałem się późniéj, że gwardyan opuszczoną salę obrad dawał bratu Maryanowi na pracownię, ale ten chcąc czémś okupić przyjemność malowania, dobrowolnie na niewygody ciasnéj celi się skazał.
Na wielkiém płótnie węglem, śmiało, ogromnemi pociągi, narzucony był projektowany rysunek. Kilka innych ram wisiało na ścianach, stały na podłodze wsparte o nie, tak, że ruszyć się tu wśród tylu rzeczy
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/30
Ta strona została skorygowana.
22
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.