Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/300

Ta strona została skorygowana.

292
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Janie, nie masz głowy! Wymów się od tego malowania, na Boga! wymów się, bo widzę jak zginiesz. Lepiéj nie mieć roboty, niż wleźć w taką przepaść.
Jan ruszył ramionami zniecierpliwiony, ścisnął za rękę Tytusa i odszedł, nie chcąc dłużéj słuchać jego przestróg.
Jutro przyszło nareszcie, a malarskie przybory odesłane wprzód do pałacu, oczekiwały na Jana. Słudzy w przedpokoju głupowatym śmiechem przyjęli go, nim wpuścili do salonu, wpatrując się w dosyć biedne ubranie, chociaż to było jego najlepsze. Prawie pogardliwie kamerdyner wskazał mu drzwi, nie racząc ich otworzyć, i usiadł w oknie z powagą. Upokorzony Jan wszedł, ale w salonie nikogo nie było. Z drugiego pokoju odezwał się głos:
— Kto tam?
— Ja, pani.
— Cóż za ja? powtórzył głos.
Kasztelan ukazał swą upudrowaną głowę.
— A, to wy! prosimy... Kasztelanowa czeka na niego. Do roboty, do roboty! bo się znudzi.
I skinął na malarza, który po dywanie przeszedł do drugiego pokoju.
— Jestem sam trochę artystą, rzekł kasztelan; ustawiłem wam trójnóg i wybrałem światło. Ale spieramy się od pół godziny z panią o kolor sukni i o akcessorya portretu.
W téj chwili ujrzał Jan panią siedzącą w krześle z książką w ręku i mdlejący wzrok zwracającą ku niemu ze skinieniem głowy i uśmiechem.
Ubrana była w ciemną aksamitną suknię, z koronkami białemi, różę miała we włosach. Ślicznie jéj było.