Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/301

Ta strona została skorygowana.

293
SFINKS.

— Możeż być lepiéj niż jest? zawołał Jan.
— A widzisz pan! odezwała się kobieta.
Kasztelan rzekł, rzucając się na siedzenie:
— Ja chciałem cię widzieć weseléj ubraną.
— Dla czego? Tu tak zimno, smutno i nudno w tym waszym kraju chmur i błota.
— Dziękuję! rzekł kasztelan. Światło wszak dobre? spytał.
— Wyborne.
— Widzisz, że się znam na tém. No, malujmy.
— O! malujmy, bo długo tak nie wytrzymam... uprzedzam, przerwała Francuzka. Godziny siedzę czasem z wlepionemi nie wiem gdzie oczyma nieporuszona, ale gdy mi siedzieć każą! o! nie cierpię posłuszeństwa. C’est plus fort que moi. Proszę się śpieszyć.
— Niech pani jeśli chce, jak chce się porusza, rzekł Jan siadając — mówi, chodzi, to nic nie będzie przeszkadzało portretowi. Podłożę go i tak, a suknie i draperye w domu dokończę. Dziś może schwycę tylko rysy.
— A! jakżeś pan grzeczny! znów go rozbijając wzrokiem dodała kobieta. Pozwalasz mi się ruszać!
— Znalazł sposób, żebyś siedziała jak przykuta, szepnął kasztelan. No, zostawiam was, jadę do księcia biskupa na śniadanie.
Kiwnął głową i wyszedł.
Kasztelanowa pogoniła wzrokiem za mężem, ale wzrokiem obojętności, niechęci; skrzywiła usta jakby mówić chciała: „Gardzę tobą, brzydzę się.”
A potém zwróciła tak uporczywe wejrzenie na Jana, że rysującemu ręka się zatrzęsła. Słabym głosem rzekł do niéj: