— Pani zapewne każesz się malować à regard perdu, to doda smutku wyrazowi twarzy. Prosiłbym więc o odwrócenie oczu w głąb.
— Boisz się pan? zawołała ze śmiechem.
Jan zaczerwienił się, ale nic nie śmiał odpowiedzieć.
— Nie, chcę mieć wzrok jak jest.
Ile razy spojrzał malarz, tyle razy znalazł jéj oczy utkwione w sobie: wejrzenie to uporczywe, ogniste, przejmowało go do głębi. Męczył się jak Damokles pod mieczem, ocierał czoło i cierpiał widocznie.
— Gorąco panu może? spytała szydersko kasztelanowa.
— O! gorąco.
— Mnie tak chłodno! dodała ze znaczącém znowu spojrzeniem.
Jan rysował, ale co chwila ręka go zawodziła. Owal twarzy narzucony zręcznie, oznaczone usta i oczy nie zaspakajały go: mazał i poprawiał.
— Mogę się ruszyć? spytała.
— Jak pani zechce.
Poruszyła się zaraz, ale wzrok niezmiennie pozostał utkwiony w malarzu.
— Ile pan masz lat? spytała po krótkiém milczeniu.
— Dwadzieścia kilka.
— Długo pan byłeś we Włoszech?
— Chwilę, tak mi się tam lata wydały krótkiemi.
— Przysięgnę, żeś pan tam zostawił kogoś, po kim ci tęskno? nie prawdaż? spytała ze znaczącém wejrzeniem.
Ale na to pytanie łzy wytrysły z oczu Janowi, bo głaz na cmentarzu Świętego Kaliksta przypomniał
Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/302
Ta strona została skorygowana.
294
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.