Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/305

Ta strona została skorygowana.

297
SFINKS.

Na dzwonek kasztelanowéj zbiegli się słudzy; a widząc ją z malarzem, stary kamerdyner nieznacznie pokiwał głową.
— Niech dwóch ludzi idzie do mieszkania tego pana — rzekła, wskazując na Jana — i przyniesie mi tu obraz. Jaki? spytała malarza.
— Ja idę z nimi.
— Nie, nie! powiedz pan tylko jaki przynieść mają?
Jan napisał karteczkę ołówkiem do Mamonicza (który na niego czekał w mieszkaniu), wybrawszy na pokaz prześliczną Magdalenę, malowaną w Rzymie ze sławnéj pokutnicy Anunziaty, i Narcyza w pejzażu, także dzieło w Rzymie zrobione, ale niewielkich rozmiarów.
Gdy z kartką wysłani ludzie śpieszą, kasztelanowa usiadła i wskazała krzesło nieopodal Janowi. Zamilkła, ale wzrok utrapiony z zajadłością niewytłómaczoną zwracała na niego ciągle. Ile razy zadrżał pod nim, znudzona kobieta uśmiechała się do siebie. Cela lui fait de l’effet, myślała.
— Czemuż nie przynoszą? czy to tak daleko? rzekła po chwili z niecierpliwością dziecka. Ja tak nie lubię czekać!
— Dość daleko.
— Pan mieszkasz?
— Blizko zamku.
— Ach!
I znowu milczenie; a wśród milczenia spojrzenia jak błyskawice ciche, co uprzedzają burzę, z daleka na horyzoncie bez łoskotu przemykając się, latają raz po raz.
— Pan masz tu dużo znajomych?