Strona:Wybór pism J. I. Kraszewskiego T.X.djvu/314

Ta strona została skorygowana.

306
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Oczy, co go prześladowały, zwrócił w niebo; leczpomimo odmian stroju i pozy, podobieństwo było uderzające, a Mamonicz przypuszczony do oglądania arcydzieła, unosił się nad tém studyum, wyrazem przypominającém najpiękniejsze utwory Dominichina.
Czas ubiegał szybko, a Jan go tracił, codzień głębiéj plątał się w miłość bez celu i bez wzajemności. To pochlebiał sobie, że może być kochanym i płakał nad dwojgiem nieszczęśliwych; to znowu dumnym niekiedy pożegnany wzrokiem, rozpaczał o sobie.
A Mamonicz mówił mu:
— Dopóki czas jeszcze, proszę cię, przestań tam bywać.
Kasztelan złośliwie zagadnął go kilka razy:
— Ten portret będzie arcydziełem, tak pan nad nim pracujesz!
— Ja od dawnabym go skończył, lecz nie jestem panem mojéj roboty, słucham rozkazów.
— Ma chére, spytał mąż żony, dopókiż malować się będziesz?
— Dopóki mi się podoba. To mnie bawi, mam jakąś rozrywkę.
— Ale ten biedny malarz?
— Traci czas? Cóż? Zapłacimy mu...
I uśmiechnęła się.
W istocie, Janowi w téj porze dawano robotę w katedrze i do innych kościołów odświeżających się, poprawki w Pożajściu u Kamedułów, lecz musiał odmówić wszystkiego; a gdy kasztelan dopytywał go, czy ma jakie zajęcie inne? odpowiedział, że nie.
Mamonicz, który wiedział o wszystkiém, gniewał się na tę kobietę i klął ją z całego serca. Ale to wcale nie pomagało.